Ocalona, powracam wśród słów
minionego dnia.
Ocalona, odradzam się jak feniks z popiołów,
wśród brzęku wczoraj tłuczonego szkła.
Ocalona, jak ptak podmuchami nadziei niesiona,
choć mam złamane oba skrzydła.
Ocalona, pojawiam się znów o świcie,
w blaskach krwawiącego słońca.
Ocalona, odpycham od siebie wszelkie nieszczęścia,
włącznie z własnym…”ja”.
Ocalona, niby w zachwycie,
krzyczę…bezgłośnie.
Ocalona, pełna zapału,
potykam się o obietnice niespełnione.
Ocalona, jak liść z niecierpliwości drżąca,
spoglądam na dzieło mego życia.
I czekam.
Czekam.
Czekam.
Ocalona?
Ocalona… Gubię się w plątaninie myśli-korytarzy
i wyrazów-kluczy.
Ocalona… Duszę się od nadmiaru oszczerstw
i fałszywych pochlebstw.
Ocalona..? Ginę wśród potoku idei
i własnych sądów o sobie…w mojej głowie.
„Ocalona”. Zamykam się na świat
wśród niknących cieni zachodzącego słońca.
Milcząca.