O poczuciu spełnienia, wspomnieniach, a przede wszystkim o tym, jaki powinien być dobry mówca i czy każdy ma tremę, z Maciejem Orłosiem, wybitnym dziennikarzem, rozmawiała Małgorzata Lisiecka, maturzystka z klasy 3B
Redakcja i korekta: RejMedialni
Małgorzata Lisiecka: Brał Pan udział w zdjęciach do „Listy Schindlera”, przeprowadzał wywiady ze sławnymi osobami, pracował w Stanach Zjednoczonych przy budowie restauracji dla włoskiego mafiozo i otworzył kanał na YouTube. Co Pan myśli, spoglądając w przeszłość? Ma Pan poczucie spełnienia?
Maciej Orłoś: [śmiech] O rany… Wszystko jest w tym pytaniu. Mam poczucie spełnienia, ponieważ zrobiłem w swoim życiu bardzo dużo ciekawych rzeczy, również te, które wymieniłaś. Od razu wyjaśnijmy: to, że budowałem restaurację dla mafii w Stanach Zjednoczonych, należy traktować z przymrużeniem oka.
Małgorzata Lisiecka: Wykorzystałam tytuł Pańskiego odcinka.
Maciej Orłoś: Tak, tam po prostu chodziło o to, żeby podkręcić sytuację. Faktycznie, pojawiła się pogłoska, że właściciel jest związany z mafią włoską, bo miał jakieś włoskie korzenie. Przyjechała policja, zamknęli go na moich oczach. Dawno, dawno temu, jeszcze za tak zwanej komuny, pracowałem przy budowie jego restauracji. Ale o dziwo, później go wypuścili i jeszcze nam zapłacił. To była większa sensacja niż to, że go zamknęli [śmiech], bo myśmy się pożegnali z pieniędzmi. Rzeczywiście zrobiłem dużo rzeczy w swoim życiu, również wywiady z gwiazdami, wiele programów w telewizji i nie tylko w telewizji. Tak, czuję się człowiekiem spełnionym, ale też przede mną nowe wyzwania, między innymi kanał na YouTube.
Małgorzata Lisiecka: Z którego z wywiadów jest Pan najbardziej zadowolony?
Maciej Orłoś: Dawno temu miałem w TVP1 cykl „Oko w oko”. Jeździłem najpierw po Polsce, spotykałem się z różnymi osobami, z ówczesnymi gwiazdami. Którą z nich możecie znać? Kazika Staszewskiego, Edytę Bartosiewicz? Znacie? Tych osób było kilkadziesiąt, ale w którymś momencie pojawiła się możliwość jeżdżenia po świecie i robienia wywiadów z gwiazdami światowego formatu. Na przykład robiłem wywiad z Tiną Turner, Celine Dion [śmiech], która dopiero zaczynała karierę. Nie całkiem wiedziałem, kto to jest i jak się wymawia jej nazwisko. Spice Girls! To był wywiad!
Małgorzata Lisiecka: Z Anthonym Hopkinsem.

Maciej Orłoś: Spośród aktorów – Anthony Hopkins, Meryl Streep, Diane Keaton. Nie wiem, czy znacie Diane Keaton? To wielka aktorka, grająca między innymi u Woody’ego Allena. No i Jim Jarmush. Pojechałem do Nowego Jorku, spotkałem się z nim, zrobiłem fantastyczny, dwugodzinny wywiad. Nikt normalnie nie dostaje tak dużo czasu na rozmowę z jakąś gwiazdą, wywiad trwa zwykle 15 minut, najwyżej 20. I wyobraźcie sobie, że następnego dnia po tym wywiadzie przyszli do mnie goście z ekipy polskiej w Nowym Jorku i powiedzieli, że chyba się niestety nic nie nagrało. Na szczęście nagrał się dźwięk, wywiad ukazał się później w jakiejś gazecie i w mojej książce, nie mogliśmy jednak zrobić programu telewizyjnego, a to był główny cel. To nie najfajniejsze wspomnienie.
Wśród gwiazd kultury trafił się Bill Gates. Mieliśmy spotkanie niedaleko stąd, w Hotelu Bristol przy Krakowskim Przedmieściu. Byłem potwornie zdenerwowany. Był rok 1997, a ja miałem z nim rozmawiać o informatyce, o komputerach. Nie mieliśmy tu w ogóle komputerów, nikt ich nie używał. Pytałem go, co to jest Internet, i co się stanie, gdy zostanie wdrożony. On mi to tłumaczył, słuchałem, kiwałem głową i myślałem: „No, ciekawe rzeczy mówi” [śmiech].
Małgorzata Lisiecka : Ale takiego ulubionego Pan nie ma?
Maciej Orłoś : Hm… pewnie bym znalazł taki ulubiony… Na pewno jednym z ciekawszych był ten z Billem Gatesem, chociażby przez to, że dotyczył zupełnie innych spraw niż reszta moich wywiadów. Na pewno Meryl Streep, w której się kiedyś podkochiwałem, dawno temu i zawsze była moją kultową i ulubioną aktorką. Siedzieć z nią, tak jak my sobie teraz siedzimy, przez dwadzieścia minut gdzieś tam podczas wywiadu, to było coś. Bardzo podobna sytuacja, bo takie rzeczy się odbywają podczas tzw. junketów czy też press junketów i jeżeli takie wydarzenie organizuje dystrybutor filmu bądź produkcja – ale głównie dystrybutorzy – w ramach promocji tego dzieła, to jest pełna profesjonalizacja.
Załóżmy, że Ty jesteś gwiazdą [śmiech] i masz press junket. To Ty siedzisz w jednym miejscu, od czasu do czasu Ci robią przerwę pięć minut na kawę czy tam na coś innego, na wodę, na odświeżenie się, a do tego pomieszczenia wchodzą kolejni dziennikarze – poumawiani, akredytowani – i siadają. Sprzęt już jest, tak jak tu, światło jest, tło jest – oczywiście związane z daną produkcją filmową – dziennikarz wchodzi, słyszy „start” i zaczyna. Prowadzi ten wywiad w określonym czasie, który ma tam właśnie około piętnastu minut, potem wywiad się kończy. „Dziękuje bardzo”, wychodzi – i dostaje zestaw tego, co zostało nagrane. Nie wiem, jak się to teraz dzieje, na czym polega ten zestaw, może to idzie teraz drogą elektroniczną, jakimś we-transferem czy coś. Wtedy dostawało się do ręki w postaci kaset typu beta i PK-a tak zwanego, czyli wywiad plus materiały promocyjne, plus zwiastun, trailer, et cetera.
Małgorzata Lisiecka: Porozmawiajmy o tremie. Pokonała Pana kiedyś?
Maciej Orłoś: Trema pokonała mnie jeszcze na początku mojej drogi, kiedy miałem kilka lat i przyjechał Święty Mikołaj. Żeby dostać paczkę od Świętego Mikołaja, każde dziecko musiało wejść i powiedzieć wierszyk albo zaśpiewać piosenkę. Ja jako jedyny z całej grupy przedszkolaków wszedłem, zbladłem, prawie zemdlałem, znieśli mnie z tej sceny, ponieważ nie byłem z siebie wstanie wydobyć ani słowa. Trema mnie pokonała, ale paczkę dostałem [śmiech].
Są metody, żeby z nią walczyć. Można powiedzieć, że mam sytuację w miarę opanowaną. Chociaż nie łudźmy się, nigdy tak nie jest, że się w ogóle nie ma tremy. Mało tego! Dobrze, żeby była, dlatego że w odpowiedniej dawce pomaga. Mobilizuje, dodaje temperatury, człowiek jest skupiony. Nie wierzcie, jeśli ktokolwiek Wam powie, że w ogóle nie ma tremy, bo albo jest zupełnym… wyjątkiem potwierdzającym regułę, albo kłamie, albo nie wie, o czym mówi. Nawet najwybitniejsi politycy mają tremę, ale mówimy o tremie mobilizującej, o tej dawce adrenaliny, która jest potrzebna.
Małgorzata Lisiecka: Może Pan w takim razie zdradzić, jak ją poskromić?
Maciej Orłoś: Jest kilka sposobów, a najważniejszy to… przygotowanie. Żona prezydenta Johnsona powiedziała, że jeżeli się zaangażujesz, będziesz mówił z pasją i to naprawdę będzie cię kręcić, zapomnisz o tremie. To prawda.
Małgorzata Lisiecka: W zasadzie częściowo odpowiedział Pan na moje następne pytanie o przemówienia publiczne. Trema to trudny przeciwnik, ale chyba jeszcze trudniej przygotować dobre wystąpienie. Miałby Pan dla nas jakieś inne rady?
Maciej Orłoś: Wróćmy na chwilę do tremy. Otóż trema nikogo nie interesuje, oprócz tej osoby, która występuje. Trema nie jest żadnym tematem dla widzów. Widzowie mają ją w głębokim poważaniu, co ma swoje dobre i złe strony.
„Zła” strona jest taka, że trema nie będzie żadnym usprawiedliwieniem. Nas, publiczność, obchodzi tylko to, żeby było ciekawie, żeby coś się działo. „Dobra” wiadomość jest taka, że nikt na to nie zwraca uwagi. Musiałoby się zdarzyć coś naprawdę niesamowitego, żeby publiczność zauważyła tremę: ktoś musiałby na przykład poczerwienieć na twarzy i omdleć, i trzeba by go było cucić. Wtedy faktycznie mogłaby się pojawić u kogoś taka myśl: „Ojej, to chyba ze zdenerwowania”. Więc ważne jest przygotowanie. Mark Twain powiedział, że potrzebuje trzech tygodni na przygotowanie wystąpienia, by później móc swobodnie improwizować. Warto zapamiętać ten cytat.
Małgorzata Lisiecka: Jaki Pana zdaniem powinien być mówca? Jakie powinien mieć cechy?
Maciej Orłoś: Mówca powinien być otwarty na publiczność, powinien tak przygotować wystąpienie, żeby się w nim świetnie czuć, i jednocześnie tak, żeby publiczność coś z niego wyniosła. Musi działać na emocje ludzi, na wyobraźnię. Musi działać jak wycieraczki samochodowe: podaje informację i natychmiast dodaje ilustrację. Informacja – ilustracja. Bez tego publiczność „odpadnie”, zaśnie, zanudzi się, zacznie patrzeć w swoje smartfony i wyjdzie… A poza tym musi pamiętać o komunikacji niewerbalnej.
Jeśli chodzi o mówienie, najważniejszy jest rytm. Znam fajną analogię do motoryzacji – żeby zmieniać biegi w trakcie mówienia tak jak kierowca: jeśli zmienia biegi, to nie zaśnie. Gdy jedzie długą, prostą autostradą, może zasnąć, bo nic się nie dzieje. Włączy tempomat, jedzie, jedzie, jedzie… Tak samo mówca. Ten, który będzie mówił monotonnym głosem, w monotonnie monotonny sposób, „na jednym poziomie”, nie zmieniając rytmu, może uśpić. Widziałem takiego, który uśpił publiczność i sam siebie uśpił, i zasnął podczas meetingu [śmiech]. Dobrze, żartuję, nie widziałem takiego, ale właściwie nie zdziwiłbym się, bo są tacy, którzy mają wiedzę, ale nie potrafią jej sprzedawać. Bo mówią po pierwsze – nudno, a po drugie – monotonnie. Wtedy publiczność nie ma szans.
Małgorzata Lisiecka: Rozumiem. Bardzo dziękuję za rozmowę.
